Jak pogodzić interes spółki i właściciela?

0
1990

Czy zarząd jest narzędziem realizowania woli głównego akcjonariusza spółki czy też może i powinien się jej przeciwstawiać? Problem nasilił się ostatnio w kontekście spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa, które resort chciałby zaangażować w ratowanie górnictwa węgla kamiennego. Jak tę kwestię regulują przepisy?

Dotykamy jednego z najpoważniejszych wyzwań prawa spółek, zarówno w Polsce, jak i w Unii Europejskiej. By odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zdefiniować powody wątpliwości, które wywołują niekiedy  tak znaczne napięcia na linii menedżer – ekonomiczny właściciel spółki. Odczytywane literalnie polskie prawo  zakazuje menedżerom – zarówno członkom zarządu, jak i rad nadzorczych – by działali w interesie spółki. Ustawodawca zakazuje im, niezależnie od pobudek, jakichkolwiek działań lub dopuszczania się zaniechań godzących w spółkę. Sprzeniewierzenie się tym pryncypiom obarczone jest istotnymi sankcjami na płaszczyźnie prawa karnego, może też implikować powstanie odpowiedzialności cywilnej z tytułu szkody wyrządzonej „swojej” spółce. Odszkodowań mogą dochodzić zarówno spółki, jak i ich, także mniejszościowi, wspólnicy lub akcjonariusze. Świadomi menedżerowie mają zatem powody obawiać się, że prawna ocena ich postawy będzie dokonywana – wyłącznie lub głównie – przez pryzmat interesu spółki.

Jak definiować interes spółki?

Termin „interes spółki” jest pewną fikcją prawną. Tak naprawdę chodzi o ochronę takich interesariuszy spółki, jak jej udziałowcy mniejszościowi, wierzyciele, pracownicy oraz rozumiane szeroko otoczenie (jest to widoczne m.in. w przypadku firm zaangażowanych w CSR). Trzeba przecież pamiętać, że na gruncie polskiego prawa ekonomiczny właściciel spółki co do zasady nie odpowiada ani za jej zobowiązania, ani za szkodę jej wyrządzoną; nie ciąży na nim również obowiązek zapłaty tzw. dywidendy kompensacyjnej na rzecz innego udziałowca, który (pośrednio) może stracić w związku z wykonaniem przez spółkę polecenia godzącego w jej aktywa.

Inwestor kontrolujący kilka przedsiębiorstw ma chyba prawo patrzeć na nie jako na pewną całość i  planować rozwój całej grupy?

Tak myślą ekonomiczni właściciele grupy spółek i jest to zrozumiałe, bo z ich punktu widzenia grupa stanowi właśnie pewną całość, powołaną do realizacji ich zamierzeń biznesowych. Zupełnie naturalny wydaje się im więc model, w którym właściciel wydaje „swoim” spółkom polecenia, które te następnie realizują. Nie ma przy tym znaczenia, czy ekonomicznym właścicielem spółki czuje się Skarb Państwa, jednostka samorządu terytorialnego czy też inwestor prywatny. Jedyna różnica polega na tym, że ci ostatni zazwyczaj kierują się wyłącznie własnym interesem ekonomicznym, z kolei Skarb Państwa lub samorząd mają często do spełnienia również inne zadania – np. ochrona określonych dóbr, bezpieczeństwa energetycznego kraju itp. Problem powstaje wtedy, gdy polecenie właściciela może godzić w interes spółki. Przykładowo – gdyby akcjonariusz oczekiwał od jednej spółki ze swojego portfela udzielenia wysokiej i niezabezpieczonej pożyczki innej firmie, takiej, która chyli się ku upadłości.

Jak pogodzić interes spółki i interes głównego akcjonariusza?

Jest kilka dojrzałych sposobów rozwiązania dylematów. Podmiot chcący „ręcznie”, w sposób zupełnie dowolny, zarządzać swoimi aktywami ulokowanymi w wielu spółkach, powinien rozważyć ich połączenie. Wskutek tego dotychczasowa grupa spółek zamieni się w jedną firmę posiadającą np. wiele oddziałów, w ramach których transfer aktywów nie będzie w zasadzie podlegał żadnym ograniczeniom. Oczywiście nie jest to rozwiązanie dla każdego, m.in. dlatego, że połączenie spółek wymaga posiadania znacznej większości głosów (3/4, a przypadku spółki publicznej 2/3). Przede wszystkim jednak traci się wówczas możliwość ograniczenia odpowiedzialności w odniesieniu do określonych części biznesu. Jak już wspomniałem, za zobowiązania spółek właściciel w zasadzie nie odpowiada. Tak czy inaczej trudno jest zjeść i mieć ciastko.

Czy są jakieś inne rozwiązania niż fuzja?

Tu już wchodzimy na ścieżkę przetartą jedynie przez niektórych, stąd konieczność poczynienia kilku uwag  wstępnych. W 2009 r. Sąd Najwyższy przypomniał, iż w statucie (umowie) spółki można dookreślić cel jej istnienia, który wyznacza definicję interesu spółki odpowiadającego – co niekiedy dość trudno ustalić – interesom wszystkich jej udziałowców. Wynika z tego, że umowa (statut) spółki jest właściwym – dostępnym publicznie – miejscem do wskazania, że celem działania spółki jest również – poza realizacją własnego interesu – realizacja interesu grupy kapitałowej lub też realizacja innych misji, jak w przypadku niektórych spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa. Kolejne istotne orzeczenie zapadło trzy lata później w Sądzie Apelacyjnym w Katowicach, który m.in. potwierdził legalność formalnego przystąpienia spółki do grupy spółek, „co musi oznaczać w rzeczywistości ograniczenie samodzielności poprzez podejmowanie decyzji strategicznych uzależnionych od sytuacji ekonomicznej w kraju i na świecie w interesie całej grupy”. Wniosek z powyższego jest jeden: polskie sądy – idąc znacznie dalej niż ustawodawca – dostrzegają i same rozwiązują niektóre dylematy związane z holdingami. To spostrzeżenie, własne doświadczenia wyniesione z praktyki doradczej oraz z nadzoru na spółkami, pozwalają na postawienie tezy, że w obecnym stanie prawnym istnieją instrumenty umożliwiające – z poziomu odpowiednich postanowień umów lub statutów spółek oraz na podstawie tzw. umów holdingowych – efektywne zarządzanie grupami spółek, w tym koordynowanie ich strategii oraz przekazywanie niezbędnych informacji w ramach holdingu. Takie rozwiązania funkcjonują w niektórych grupach, w niektórych pracuje się nad nimi.

Czy to daje absolutną swobodę działania?

Odpowiednio modelując dokumentację korporacyjną oraz kontraktową spółek tworzących grupę kapitałową, można osiągnąć stosunkowo dużą elastyczność, ale absolutnej swobody nie ma. W dalszym ciągu konieczne są: respektowanie przepisów prawa (np. w zakresie zakazu ujawniania informacji poufnych w przypadku spółek publicznych), zakaz działania na szkodę spółki oraz uwzględnianie uzasadnionych interesów interesariuszy spółki – przede wszystkim zaś jej wierzycieli i mniejszościowych udziałowców. Pojawiające się niekiedy, skrajnie liberalne, tezy, że na gruncie obecnie obowiązującego prawa możliwe jest legalne odejście od tych zasad, należy stanowczo odrzucić.

A jeżeli od spółki oczekuje się, że będzie realizowała jakiś ważny społecznie cel?

Mając na względzie potencjalny konflikt między interesem spółki a interesem publicznym, za każdym razem – to już postulat do rządzących – warto rozważyć czy określona, a szczególnie tzw. deficytowa z definicji, działalność musi na pewno być prowadzona w formie spółki kapitałowej. Otóż wcale nie, co nie musi wpływać negatywnie na jej efektywność. Dobrym przykładem z ostatnich dni jest decyzja dotycząca Państwowego Instytutu Wydawniczego, który – po wielu perypetiach, z etapem likwidacji włącznie – docelowo ma zostać przekształcony w narodową instytucję kultury, co pozwoli m.in. zachować istotny dorobek narodowy.

Czy potrzebne są zmiany w przepisach regulujących omawiane tu kwestie?

W Polsce były dwa podejścia do napisania takiej ustawy, ostatecznie nieudane. W Unii Europejskiej nie istnieje jednolity akt prawny regulujący te zagadnienia. Obecnie zaawansowane są prace nad tzw. ustawą modelową o prawie spółek. Jest to jednak działanie prywatne, tzw. inicjatywa uniwersytecka z udziałem przedstawicieli państw członkowskich UE, w tym Polski. Zanim jednak taką ustawę się u nas napisze, należy bardzo wnikliwie przeanalizować jej skutki, w tym przeprowadzić symulację ryzyka związanego z transferem aktywów polskich spółek zależnych za granicę. Z jednej strony mamy bowiem wiele narodowych czempionów, dla których takie rozwiązanie ustawowe byłoby z całą pewnością dużym ułatwieniem. Z drugiej jednak strony wiele spółek (z formalną) siedzibą w Polsce to de facto spółki zależne od międzynarodowych holdingów (co szczególnie widać m.in. w sektorze finansowym). Daleki jestem od populizmu, ale takie są fakty, dlatego, opiniując kilka lat temu jeden z projektów prawa holdingowego, podniosłem już wtedy te wątpliwości. Za zasadne uważam prace nad ciągłym doskonaleniem – uwzględniającym aktualną sytuację rynkową, trendy w zarządzaniu oraz efektywność wykorzystania ogromnych przecież zasobów – formuły zarządzania spółkami z udziałem Skarbu Państwa. To przecież de facto nasz narodowy „superholding”, którego efektywność – rozumiana jako efektywne zarządzanie wszystkimi jego zasobami – leży w interesie nas wszystkich. Z całą pewnością warto również dokonać przeglądu kodeksu spółek handlowych – po 15 latach jego obowiązywania, z uwzględnieniem wszystkich opisanych tu aspektów. Byłoby idealnie, gdyby w skład ewentualnego zespołu roboczego weszli przedstawiciele wielu środowisk, w tym prawnicy i ekonomiści (zarówno przedstawiciele nauki, jak i praktycy posiadający duże doświadczenie na tej płaszczyźnie), przedstawiciele biznesu (reprezentujący zarówno podmioty dominujące, jak i zależne) oraz Skarbu Państwa i samorządów.

 

Tekst został opublikowany w Gazecie Giełdy i Inwestorów Parkiet w dniu 23.10.2015 r., nr 243, str. 7

ZOSTAW ODPOWIEDŹ