Autorem jest r. pr. Damian Dworek
Niczego nie dowodzi ten, kto dowodzi zbyt wiele (nihil probat qui nimium probat) – kilka słów o sztuce pisania pism procesowych na przykładzie postanowienia SN z dnia 18.12.2013 r. w sprawie III CSK 311/13 (Biul. SN 2014/5/12).
W czasie wakacyjnych miesięcy miałem możliwość uczestniczenia w pracach nad sporządzaniem trzech skarg kasacyjnych. Dotyczyły one zupełnie odmiennych problemów prawnych i różnych klientów Kancelarii RKKW. Miały jednak co najmniej jedną wspólną cechę – były stosunkowo obszerne. Już po złożeniu pism w sądach natknąłem się jednak na tytułowe orzeczenie.
Do powyższej rzymskiej paremii odwołał się Sąd Najwyższy (dalej jako „SN”) wydając komentowane postanowienie odmawiające przyjęcia skargi kasacyjnej do rozpoznania. Opierała się ona na dwóch podstawach. Skarżący twierdził, że skarga kasacyjna jest oczywiście uzasadniona i podnosił jednocześnie, że istnieje potrzeba wykładni przepisów prawnych wywołujących rozbieżności w orzecznictwie sądów. Jak czytamy w uzasadnieniu postanowienia SN odnośnie tej drugiej przesłanki, skarżący ograniczył się do ogólników, nie wskazując, o jakie poważne rozbieżności i wątpliwości prawne chodzi; nie przedstawił możliwych interpretacji ani rozbieżnych ocen, lecz odwołał się głównie do „dużego ciężaru jurydycznego” sprawy oraz do poniesionej „krzywdy” i „osłabienia zaufania do wymiaru sprawiedliwości”. Należy przy tym podkreślić, że zarzuty sformułowane w skardze w istocie wymierzone są w ustalenia faktyczne i ocenę dowodów dokonaną przez Sądy obu instancji, co w postępowaniu kasacyjnym jest niedopuszczalne. Jeśli natomiast chodzi o uzasadnienie pierwszej podstawy kasacyjnej, Sąd Najwyższy podniósł, że Wniosek pozwanego o przyjęcie skargi kasacyjnej uzasadniony został w sposób zawiły, nieprzejrzysty, nieeksponujący wyraźnie przyczyn kasacyjnych przewidzianych w art. 3989 k.p.c. Na plan pierwszy wysunięto tezę o „oczywistej zasadności skargi”, jednak wywody, do których skarżący odesłał, liczą ponad 20 stron druku małą czcionką, bez zachowania stosownej interlinii. Jest jasne, że gdyby skarga kasacyjna była – co podniósł skarżący – uzasadniona „prima Vista” i że „każdy prawnik bez wnikliwej analizy doszedłby do wniosku, że zarzuty skarżącego są niewątpliwe”, to zbędne byłoby prowadzenie wywodu kasacyjnego liczącego aż tyle stron. Przeciwko argumentom pozwanego przemawia także przesadne zabarwienie niektórych sformułowań, np. że zaskarżone orzeczenie „jest jaskrawo nieprawidłowe”, „nie wzbudza zaufania”, „jest niezgodne z zasadami współżycia społecznego”, a naruszenia prawa są „dostrzegalne (…) dla jednostki bez wykształcenia prawniczego”. Nie można także pominąć spostrzeżenia, że argumenty użyte na uzasadnienie wniosku o przyjęcie skargi do rozpoznania zostały powtórzone w uzasadnieniu podstaw kasacyjnych, co doprowadziło do zatarcia różnic między tymi dwoma odrębnymi, samodzielnymi, konstrukcyjnymi elementami skargi kasacyjnej.
Po analizie uzasadnienia postanowienia SN nasunęło mi się pytanie: czy skarżący w tytułowej sprawie miał zwyczajnie pecha i trafił na bardzo wymagającego sędziego, czy też należy zgodzić się ze stanowiskiem zaprezentowanym przez SN w postanowieniu ?
Bliższe jest mi stanowisko SN, chociaż stosowanie się do wszystkich jego wytycznych czasami może być trudne.
Należy pamiętać, że poglądy SN wyrażone zostały w odniesieniu do skargi kasacyjnej. Jest to pismo szczególne. Ustawodawca wymaga, aby skarga posiadała określone elementy konstrukcyjne. Orzecznictwo SN od dawna i konsekwentnie dookreśla, jak te elementy należy rozumieć, tworzyć i prezentować w piśmie. Panują tutaj ścisłe zasady i rygory. Oprócz tych szczególnych wymogów skarga kasacyjna podlega także innym ocenom tak jak każde pismo procesowe.
W pełnym zakresie należy podzielić uwagi Sądu poczynione w zakresie wyglądu. Wydawać by się mogło, że nie można popełnić błędu w zakresie czcionki i interlinii, a jednak i takie rzeczy się jeszcze zdarzają. W tej sprawie musiały być one aż nadto widoczne, skoro SN w uzasadnieniu zwrócił na to tak jednoznacznie (i krytycznie) uwagę. Każde pismo procesowe powinno „odpowiednio” wyglądać. Określone formatowanie dokumentu niejednokrotnie jest cechą rozpoznawczą danej kancelarii. Odpowiednie odstępy, czytelna czcionka, wyraźne wydzielenie określonych sekcji pisma sprawiają, że na pierwszy rzut oka wygląda ono na przemyślane i poukładane i zwyczajnie łatwiej je czytać. Ułatwia to także ocenę spełnienia wszystkich wymogów formalnych pisma, gdyż żądania, wnioski i twierdzenia znajdują się w odpowiednim miejscu i są łatwe do zlokalizowania.
Każde pismo procesowe jest dokumentem o charakterze formalnym. Jest więc jasne, że należy unikać w nim „osobistych” wycieczek czy odwołań. Określenia wzmacniające przekaz (np. słowa typu: jaskrawy, ewidentny, zawsze, absurdalne) należy pomijać. Lekturę ułatwia także konstrukcja zdań – im mniej złożone, tym lepiej. Pismo powinno być „suche” i ograniczać się do niezbędnych twierdzeń.
I w tym miejscu dochodzimy do – moim zdaniem – najtrudniejszej kwestii. Jak wytyczyć granicę niezbędności, kiedy zakończyć argumentację, kiedy temat uznać za wystarczająco wyeksploatowany, kiedy można uznać, że powiedzieliśmy tyle, ile potrzeba, aby adresata naszego pisma przekonać do swoich racji?
Zwięzłość stylu, rzeczowość i adekwatność argumentacji, trafny i selektywny dobór zarzutów oraz emocjonalna indyferentność języka to, jak wskazał SN, elementy warsztatu prawnika profesjonalnie wykonującego swoje obowiązki. Spełnianie tych wymagań przez profesjonalnych pełnomocników, legitymujących się najwyższymi walorami zawodowymi, jest jednak nie tylko powinnością ich warsztatu, ale stanowi także czynnik tworzący dobre obyczaje, w tym obyczaje sądowe. To jedna strona rzeczywistości sądowej. Spoglądając na problem z drugiej strony należy wskazać, że wiele zależy od charakteru sprawy i poruszanego w niej problemu, ale także – co równie ważne – od osoby rozstrzygającej sprawę i jej wiedzy oraz doświadczenia w danym zakresie.
Osobiście uważam, że przedstawienie sądowi szerokiej argumentacji danej kwestii, z wyczerpującym wskazaniem na wspierające ją poglądy doktryny i orzecznictwa, jeśli odbywa się z poszanowaniem opisanych na wstępie zasad, może wręcz ułatwiać sądowi pracę poprzez skumulowanie w jednym miejscu wszystkich danych potrzebnych do wydania orzeczenia i następnie jego pisemnego uzasadnienia. Oczywiście może to skutkować obszernością pisma procesowego i wydłużać czas jego lektury i analizy, ale ten „efekt uboczny” wart jest chyba opisanych korzyści.
Z jednej strony rozumiem potrzebę (i rolę) pełnomocników dążących do wszechstronnego przedstawienia argumentów i twierdzeń w sprawie, ale z drugiej strony dostrzegam też sytuację sędziów analizujących pisma procesowe dwóch stron procesu. Każda kolejna strona wydruku może w takim układzie być istotna. Zbędne lub nieadekwatne do sprawy twierdzenia czy powtórzenia mogą spowodować przekroczenie tej cienkiej granicy i efekt odwrotny do zamierzonego, skutkujący wręcz, jak pisał SN w komentowanym postanowieniu, osłabieniem siły przekonywania pisma.
Pozostaje więc pełnomocnikom stale pracować nad swoim warsztatem i nadzieja, że sądy będą dostrzegały „siłę przekonywania” nawet w bardzo obszernych pismach.